
Dzisiejsza historia nie będzie opowiadała o żadnym wielkim bohaterze, o walnej bitwie ani niczym znaczącym. Będzie to opowieść o mieszczaninie Markowiczu, który urodził się w 1613 roku w Krakowie. Dzięki jego pamiętnikom możemy odtworzyć obecnie sposób myślenia XVII wiecznych mieszczan
Mieszczanie, w przeciwieństwie do szlachty nie lubili rozczulać się nad swoim losem, toteż nie pozostawiali po sobie wielu pamiętników. Ten spisany przez Matkowicza jest jednym z nielicznych. Bohater naszego tekstu urodził się 10 kwietnia 1613 roku, a więc w okresie wojen Rzeczpospolitej z Moskwą i panowania Zygmunta III Wazy. Życie mieszczan nie należało do łatwych.
– Gdy miałem kilka lat – pisze Matkowicz – zaczęło się powerze w Krakowie, zaczem rodzice moi ustąpili do Śląska, do Bytomia, towar korzenny ze sobą wziąwszy.
Wspomniane powietrze było potocznym określeniem epidemii. Rok później pochłonęła ona ojca Matkowicza. Matka naszego bohatera otworzyła handel w Bytomiu, gdzie kupiła kamienicę w rynku. Szkolnictwo młodego mieszczanina nie było zbyt wybitne. Polegało na nauce w domu, następnie w kolegium jezuickim. Kiedy chłopiec miał 12 lat został oddany pod opiekę swojego wuja – Jana Fontiana z Lublina. Tam Markowski uczył się dalej, dorabiał jako korepetytor dla panien szlacheckich, a w 1636 roku jako 23-latek trafił do Krakowa. Dla ówczesnych było to miejsce podobne do dzisiejszej Warszawy. Istniały tam lepsze perspektywy dla młodych ludzi. Miasto było oknem na świat i wciąż tytularną stolicą Polski. Markowski postanowił pójść w ślady rodziców i zostać kupcem korzennym. Jako człowiek nie posiadający pieniędzy rozpoczął od pracy u jednego z kupców, niejakiego Ochockiego. U jego boku zdobywał doświadczenie przez 6 lat. Tak dorobił się pieniędzy na swój własny start:
– Wtedy z panem się rozstawszy miałem tylko parę szatek i pieniędzy około 120 złotych, których polowe straciłem nic nie robiąc przez 3 miesiące – czytamy w pamiętniku mieszczanina.
Matkowicz postanowił wyruszyć na szerokie wody. W styczniu 1643 roku otworzył sklep korzenny przy ul. Szewskiej. Interes nie kwitł, ale szło za niego wyżyć. Kolejnym krokiem dla ubogiego mieszczanina był ożenek. Sama osoba żony była mniej istotna, bardziej towarzyszący jej posag.
– Nastąpił potem w dzień św. Bartłomieja ślub mój, który szczęśliwie odprawiwszy i 1000 zł w posagu za małżonką wziąwszy skromny mój handel prowadzę co daj Boże aby tak do końca – skwitował informację o ślubie w swoim pamiętniku.
Interesa rosły, aż w 1654 roku Markowski był w stanie kupić kamienicę i to w reprezentacyjnym miejscu na rynku krakowskim naprzeciwko składów solnych. We wszystkich pokojach nakazał umieścić napis „Bóg widzi”. Miało to dyscyplinować dzieci, którym przez mysl przeszłoby popełnienie jakiegoś głupstwa. Swoich synów wychowywał według znanej wówczas zasady: „Kto za młodu nie cierpiał nic złego, na starość niech się nie spodziewa niczego dobrego”. Wychowanie własnych dzieci było tylko częścią zadań pedagogicznych porządnego kupca. Drugim obowiązkiem było wychowanie uczniów i czeladników. Uczeń nie otrzymywał od Markowskiego nic oprócz dachu nad głową i strawy. Jeśli dobrze się sprawował zostawał czeladnikiem z kieszonkowym w wysokości 100 złotych rocznie. Podwyżkę można było uzyskać za dobre zachowanie. Po sześciu latach czeladnik mógł dalej służyć u niego w sklepie albo poszukać szczęścia na własną rękę. Markowicz był spokojnym kupcem, ale nie wszyscy obchodzili się z uczniami i czeladnikami łagodnie. Natasz bohater pisze na kartach pamiętnika, że zdarzało mu się przyjmować uczniów z połamanymi ramionami i zebrami.
Sprzedaż korzeni, czyli przypraw nie była jedynym biznesem Matkowicza. W sklepie istniało coś podobnego do parabanku. Kupiec pożyczał pieniądze pod zastaw na procent. Trudnił się także wymianą pieniędzy oraz weksli gdańskich.
W 1677 roku, u kresu życia spisał swój majątek. Miał wtedy 14 tysięcy złotych, 200 duktów w złocie, 700 sztuk bielizny, korzenie warte 13 tysięcy złotych.
W pamiętniku Matkowicz spisał także dzieje życia swoich dzieci. Na każde z nich przeznaczył jedną kartkę. Jedną z córek wydał za korzennika dając jej tysiąc złotych posagu. Dwóch synów wysłał do Nysy, by uczyli się niemieckiego, a następnie na nauki do kupca z Gdańska. Trzeci z synów trafił do Wiednia, gdzie wstąpił do jezuitów.
W bibliotece Matkowicza znajdowały się rozmaite pozycje, w tym dzieła rzymskich poetów oraz księgi religijne. Bazując na stylu pisania oraz na wiedzy kupca możemy założyć, że intelektualnie bił na głowę całe masy szlacheckich sarmatów dumnych z pochodzenia, ale częstokroć głupich. Pisał o nich: „chwalebniej jaśnieć cnotą niż przodkami”.
Kiedy 70-letni Matkowicz odczuwał już zbliżającą się śmierć przekazał biznes swojemu synowi. Sam zakończył pamiętnik pisząc dwa słowa: Mortis memoria (pamiętaj o śmierci).
(pw)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie