
Właściwie wszystkie nasze święta religijne otacza co najmniej potrójny obyczaj: ten oficjalny, wynikający ze ścisłej nauki i celebry Kościoła katolickiego, ludowy oraz zrodzony z drzemiącej w nas obrzędowości szlacheckiej (ot choćby skłonność do wystawności). Do tego w starych rodach często dochodzi jeszcze rodzinny
Część z owych ludycznych zjawisk jest żywa do tej pory (choćby malowanie jajek na Wielkanoc), część wskrzeszają rozmaici pasjonaci czy stowarzyszenia regionalne, lecz znaczny zasób ginie beznadziejnie, bo mimo rozpaczliwych prób przywrócenia tradycji, przepada w konfrontacji z mentalnością współczesnego człowieka. Tu mam na myśli nie tylko umiejętność opowiadania, ale też potrzebę odbierania legend, czyli czegoś, co stanowiło kiedyś uroczą otoczkę czasu świątecznego, niemal budowało ich nastrój.
Choć dla człowieka wierzącego jedyną prawdziwą wartość mają prawdy biblijne, to przecież legenda zajmowała obszar uzupełniający (stajenka betlejemska, osiołek, położna Salome odbierająca poród Jezusa – bo niby jak miał to zrobić stary Józef itd.), uczłowieczała pomnikowe życiorysy świętych: Izydora mozolnie orzącego pole, Piotra potrząsającego fikuśnymi kluczami do bram raju, Jerzego nadziewającego smoki… No, choćby tyle. Kto z współczesnych potrafi przekonująco wyjaśnić zwyczaj wielkanocnego malowania jajek? Tymczasem u nas mówiło o tym co najmniej kilkanaście legend i kto miał takie szczęście jak ja, że choć parę chwil dziennie opiekowała się nim babcia o metryce z końca XIX wieku ten wie, że malowane jajka to pamiątka męczeństwa św. Szczepana, ponieważ kamienie, którymi ukamienowano świętego, zmieniły się w czerwone jajka. Zresztą tych legendarnych prawd jest więcej, gdyż inna mówi, że uradowana zmartwychwstaniem Magdalena pobiegła do domu i zobaczyła, iż wszystkie jajka, jakie miała w misce, zmieniły swój kolor na czerwony. Kiedy obdarowywała nimi apostołów, jajka zmieniły się w ptaki. Odczytano to właśnie jako znak, że po śmierci istnieje nowe życie i stąd jajko symbolizuje Jezusa Zmartwychwstałego. Maria, stojąc pod krzyżem syna, miała mieć zawinięte w chustę chleb i jajka, a gdy kropla krwi Jezusa spadła do koszyka, skorupki zmieniły kolor.
Księża i teolodzy pewnie nie byli zachwyceni tymi legendami, ale w ludowej przestrzeni wszystko musiało mieć racjonalne wytłumaczenie.
Legenda o drzewach
Przypominając sobie wielkanocne legendy z dzieciństwa i zbierając inne bajania, zwróciłem uwagę na kiedyś dość znaną w naszym regionie legendę o wielkanocnych drzewach. Przytoczę ją tak, jak zapamiętałem.
Otóż gdy skazano Chrystusa na męczeńską śmierć, wysłał Piłat dwóch żołnierzy do lasu, żeby przygotowali narzędzia męki. Tedy wzięli do garści siekierę i żagę, po czym poszli spełnić zadanie. Jednak drzewa, widząc tak uzbrojonych, szybko domyśliły się o co idzie, przez co ogarnęła je straszna boleść, bo przecie żadne nie chciało być narzędziem męczeństwa swego Stworzyciela. Zakołysał się nadjeziorny las, niby pod wichrem, zajęczał w obliczu nieszczęścia. Tymczasem żołnierze stanęli przed wielkim dębem, obejrzeli go i uznali, że doskonale nadaje się na krzyż. Pan lasu, pojmując swoje przeznaczenie, zaszumiał:
– Ludzie! Czy kamienne serca macie, że wy Zbawcę swojego i Zbawiciela męczyć i ukrzyżować chcecie? Boże, mój Boże zmiłuj się nade mną!
Na nic lamenty, ponieważ musiała się spełnić przepowiednia proroków, aby świat był zbawiony.
– Kiedy tak, to bądź wola twoja – odparł dąb, po czym runął ze strasznym jękiem na ziemię.
Tuż obok stała osika. Spodobała się żołnierzom, bo jak jaka pani wyglądała między zwykłymi drzewami. Zadrżała cała, po czym westchnęła do Matki Boskiej, aby nie dała jej przyczynić się do męki pańskiej. Tak też się stało, bo żołnierz trącił ją siekierą i stwierdził, że zbyt miękka. Ominął ją, ale od tej pory osika nieustannie drży, szeleszcząc liśćmi choćby nawet wiatru nie było. Zamiast niej oprawcy ścięli leszczynę i zrobili z niej trzcinę, czyli bluźniercze berło dla Chrystusa Pana. Krzew bardzo się wypraszał, ale wyrok spełnić się musiał. Na pamiątkę rzewnych łez, Stworzyciel pozwolił krzewowi co roku rodzić drobne orzechy. Opodal, w jasnej szacie stał smukły, barczysty buk. Ten, widząc jak żołnierze dobierali się do rąbania dębu, próbował wyrwać się z ziemi i przywalić oprawców, lecz nie dane mu to było. Żołnierze wycięli z niego pale do podtrzymania stóp krzyża. Świadkiem tego dramatu była wierzba wieśniacza. Ta słowa ze zgrozy nie mogła wymówić, otuliła się tylko gałązkami, obiecując Matce Świętej, iż jeżeli będzie jej oszczędzone przyczynianie się do męki Stworzyciela, to corocznie będzie oddawać swoje gałązki na świąteczną chłostę (dyngus). Ominęli ją, podeszli do rosnącego obok głogu, który dotąd przyglądał się wszystkiemu z przeświadczeniem, że jego wyrąb ominie, bo niby na co komu kolczaste, skręcone gałązki? Jednak ścięli i jego, a z gałązek upletli koronę, zaś pieniek ociosali na trzonek do kańczuga, którym później obili ciało Jezusa.
W nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek po dziś dzień wszystkie drzewa w lesie niemym szumem objawiają swą boleść…
Trzy cedry
Tyle ludowa legenda, która – jak zapewne zauważyliście – niejako przy okazji wyjaśnia parę spraw. Zupełnie przez przypadek przekonałem się, że podobna opowieść do tej naszej funkcjonuje wśród chrześcijan z dalekiego Libanu. Mało tego, w jednej z nowel wykorzystał ją nawet sam Paulo Coelho! Opowiada ona o trzech starych cedrach rosnących w pięknych lasach Libanu. Trzeba naprawdę wielu, wielu lat, ba całych wieków, aby te drzewa mogły być uznane za potężne. Libańczycy wierzą, że cedry setki lat swego dojrzewania przeznaczają na rozmyślania o życiu, śmierci, przyrodzie, przez co nabierają mądrości, którą jedynie wybrani potrafią odczytać.
Otóż któregoś razu wspomniane trzy drzewa postanowiły porozmawiać o przyszłości, a ponieważ były mądre, wiedziały, że prędzej czy później skończą pod toporem drwala. Przyjęły to ze spokojem, po czym pierwsze stwierdziło, że po wiekach obserwacji tego świata byłoby mu miło, gdyby wyrzeźbiono z niego tron dla najpotężniejszego na ziemi króla. Drugie z uznaniem zakołysało gałęziami, ale wyraziło tajemnicze życzenie, aby stać się częścią czegoś, co na zawsze przemieni zło w dobro. Trzecie z drzew zamyśliło się głęboko i milczało w zadumie długo, nim oświadczyło, że jego marzeniem jest, aby ilekroć ludzie spojrzą na nie – zawsze pomyśleli o Bogu.
Od tej rozmowy trzech cedrów minęły lata, aż pewnego dnia pojawili się drwale. Ścięli drzewa, załadowali na statek, ten zaś popłynął do dalekiego kraju. Z drewna pierwszego zbudowano prostą szopę dla zwierząt, a z resztek zbito żłób do siana. Z drugiego wyciosano zwykły stół, który trafił do rąk handlarza mebli. Na drewno trzeciego nie znalazł się kupiec, dlatego pocięto je na bale i tymczasem złożono w magazynie na peryferiach wielkiego miasta. Żadne z drzew nie było szczęśliwe. Narzekały sobie, iż – jak dotąd - nikt nie doszukał się w nich piękna, nie potrafił go wydobyć…
Czas mijał, gasły dni, aż tu jednej gwiaździstej nocy pewne małżeństwo, które nigdzie nie mogło znaleźć miejsca na nocleg, schroniło się w stajence zbudowanej z drewna pierwszego cedru. Piękna kobieta w bólu wydała na świat dziecię i położyła je na sianie, którym był wyłożony sklecony z resztek żłób. Gdy światło niezwykłej gwiazdy musnęło cedr, ten natychmiast pojął, że oto spełniło się jego marzenie, bo owym dzieciątkiem był największy ze wszystkich królów.
Od tamtej pory minęło trochę ponad trzydzieści lat. Jednego wieczoru grupa mężczyzn weszła do skromnego domu i zasiedli wokół stołu wyciosanego z drewna drugiego cedru, na którym stała przygotowana wieczerza. Zanim zaczęli jeść, jeden z przybyszów o szlachetnej, czystej twarzy wyrzekł słowa o chlebie i winie stojącym przed nim. Wówczas drugie drzewo zrozumiało, że w owej chwili to nie kielich wina i kawałek chleba spoczywa na nim, lecz właśnie dokonuje się pojednanie człowieka z Bogiem…
Następnego dnia z magazynu zabrano kawałki trzeciego cedru i zbito je na kształt krzyża. Odstawiono je pod murem miasta, a kilka godzin później przyprowadzono nieludzko poranionego mężczyznę, któremu kazano dźwigać ów krzyż pod sporą górę, tylko po to, aby na jej szczycie przybić go do niego. Przerażone drzewo zapłakało nad okrutnym losem, jakie zgotowało mu życie.
Zanim jednak minęły trzy dni, trzecie drzewo pojęło sens swego przeznaczenia – ukrzyżowany człowiek stał się rozświetlającym wszystko Światłem. Krzyż, zrobiony z drewna trzeciego cedru, z symbolu tortury przeistoczył się w symbol zwycięstwa.
Wypełniły się sny trzech libańskich cedrów, choć nie tak, jak to sobie same wyobrażały.
Wszystkim życzę wesołych świąt Zmartwychwstania Pańskiego! Alleluja!
Piotr Grążawski
fot. pixabay.com
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie