
Do zapowiedzi o trudnej sytuacji polskiej gospodarki w czasie i po pandemii można się przyzwyczaić, ale realia wydają się w tym względzie nie do końca przystające, a wręcz szokujące.
W wielu zawodowych branżach był wymuszony przestój i zrozumiałe straty wynikające z takiego stanu rzeczy mają wpływ na aktualne ceny. Jednak zagrożenie wirusowe niekoniecznie miało wpływ na działalność rolniczą i co więcej zapowiadana susza też nie znalazła odbicia w rzeczywistości. Wręcz przeciwnie. Ilość wody dostarczanej przez naturę ograniczyła wydatki ogrodników i rolników. Nijak ma się to do cen na miejskich targowiskach. A swoboda ich kreowania jest godna podziwu.
Przy wejściu na miejskie targowisko można nabyć jagody. Na zapytanie o cenę za litr tych leśnych owoców pada odpowiedź, że po 15,00 zł, ale może być za 12,00 zł. Rozrzut dość duży i do tego tłumaczony, że chodzi o reklamę i powrót klientów do tego samego sprzedawcy. Na kolejnych straganach te same owoce oferowane są w dużo niższej cenie. Wychodzi na to, że miejsce sprzedaży (bliżej wejścia) ma decydujące znaczenie.
Pozostałe owoce i warzywa, pomimo pełni sezonu, też są w podobnej lub niewiele niższej cenie niż w sklepach. A można by się spodziewać, że bez kosztów czynszu za lokal czy środków ochrony osobistej pracowników ceny na targowisku miejskim mogłyby być bardziej przystępne. Jedyne co wyróżnia towar oferowany na targowisku to jego świeżość. Jest to walor, który widocznie wliczony jest w cenę.
Tekst i fot. B. Walas
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie