„Byłam pierwszy i ostatni raz w sanatorium, bo wyleczyłam się ze wszystkich złudzeń odnośnie systemu zdrowia w kraju” – wypowiada się mieszkanka powiatu wąbrzeskiego.
Nasza stała Czytelniczka dała się namówić lekarzowi do wypełnienia formularzy potencjalnych klientów usług rehabilitacyjnych w sanatorium. Parę tygodni wcześniej uległa wypadkowi, którego skutkiem był uraz kręgosłupa. Korzystała z pobytu w takim przybytku kilka miesięcy później i stwierdza, że nie był to „wyjazd marzeń”.
– Był to mój pierwszy i na pewno ostatni raz, gdy skorzystałam z usług sanatoryjnych w ramach Narodowego Funduszu Zdrowia w Polsce. Od zawsze płacę prywatnie za stomatologa, ginekologa, a gdy coś się dzieje niepokojącego, to też znajduję specjalistę w możliwie krótkim terminie w prywatnych gabinetach i jak zawsze płacę za wszystko według obowiązujących stawek. Uraz kręgosłupa i związany z tym ból spowodował, że uznałam za właściwe skorzystać z dobrodziejstwa lecznictwa sanatoryjnego. Po dopełnieniu wszelkich formalności, po przyjeździe i rozmowie z lekarzem, który zalecił właściwe zabiegi według jego wiedzy, miałam czas przeznaczony na leczenie każdego dnia od poniedziałku do piątku, w godzinach od ósmej rano do jedenastej przed południem. Później stałymi elementami trzytygodniowej codzienności były godziny posiłków, o których jakości lub ciągłej powtarzalności lepiej nic nie mówić. Zwiedzanie Kołobrzegu i spacery nad morzem też w swojej powtarzalności mogą się znudzić. Po ostatnim zabiegu o godzinie 10.30 trzeba było zapełnić czas do momentu położenia się do łóżka wieczorem, co też nie było atrakcyjne, bo współlokatorki chrapały, albo nagminnie korzystały z łazienki, dość hałaśliwie. Zamiast zregenerować swoje witalne siły i rehabilitować skutki urazu, miałam poczucie totalnej irytacji i niepotrzebnego nikomu poddenerwowania. Każdy logicznie myślący człowiek powiedziałby, żeby wyjechać, bo psychika nadwyrężona ma istotne znaczenie dla całego procesu leczenia, w każdym zakresie. Nie na darmo mówi się o pozytywnym nastawieniu i afirmacji jako takiej. Niestety przerwanie pobytu na trzytygodniowym turnusie jest na tyle kosztowne, że niewielu się odważy z emerytów czy rencistów, sprostać takiemu wyzwaniu. Kara za każdą dobę wyjazdu przed terminem to kwota w moim przypadku 200 albo więcej zł. 10 dni to 2 tysiące. Kogo na to stać w kategorii emerytów i do tego z budżetówki? Wytrwałam do końca, bo nie miałam innego wyjścia. Jednak to doświadczenie nauczyło mnie, że korzystanie z usług sanatoryjnych z Narodowego Funduszu Zdrowia to nie dla mnie. Pieniądze, które musiałabym zapłacić karnie za wcześniejszy wyjazd przeznaczyłam na prywatne zabiegi rehabilitacyjne rozłożone w czasie i przynoszące ulgę, bez nieprzespanych nocy – dodaje nasza Czytelniczka.
Druga rozmówczyni potwierdza wrażenia poprzedniej i relacjonuje: „W moim przypadku nie było tak źle, bo cały dzień był wypełniony zabiegami, też w ilości trzech przysługujących dziennie, ale rozrzuconych w czasie. Poniekąd cały dzień był zajęty. Zgadzam się jednak z opinią, że pobyt na trzytygodniowym turnusie sanatoryjnym w ramach NFZ to strata czasu. Po tym doświadczeniu korzystałam regularnie z regeneracji i rehabilitacji w sanatorium w Ciechocinku, ale przez 5 dni i na własny koszt. Polecam wszystkim takie rozwiązanie w celu zachowania zdrowia psychicznego”.
Za to mężczyzna w średnim wieku uważa, że gdyby nie pobyt w sanatorium na zasadzie przedstawionej powyżej, to nie miałby szans stanąć na własnych nogach. Po wypadku skorzystał ze świadczenia sanatoryjnego i dzięki specjalistom tam zatrudnionym wrócił do pełni sił.
Każdy medal ma dwie strony, które przy odrobinie wysiłku mogłyby mieć punkt wspólny, choćby teoretycznie. Po pierwsze, dlaczego nie można zrobić rozliczeń tygodniowych, np. od poniedziałku do piątku lub soboty w sanatoryjnych pobytach na koszt NFZ? Oczekiwanie na pobyt w sanatorium wymaga wielu miesięcy, więc chętnych jest zapewne sporo. Jeśli kuracjusz chce zrezygnować wcześniej z terminu zabukowanego, to na pewno znajdą się inni na jego miejsce. Wykonanie kilku telefonów to nie problem w XXI wieku. Wystarczy podać ostateczny termin rezygnacji z usług i wszystko jest do ogarnięcia bez stosowania kar pieniężnych.
Po drugie, nuda i rozczarowanie nie sprzyja leczeniu, rehabilitacji i regeneracji pacjentów. Może warto zaproponować inne zajęcia, prawie bezkosztowe typu brydż, bilard lub dart, albo jakiekolwiek inne. Możliwości jest wiele w zakresie organizowania zajęć sprzyjającym integracji kuracjuszy, co też ma ogromne znaczenie dla efektów leczenia, rehabilitacji, etc. Wszyscy o tym wiedzą, holistyczne pojęcie zdrowia człowieka nie jest bez znaczenia, więc i osoby decyzyjne w zakresie zasad funkcjonowania sanatoriów muszą zdawać sobie sprawę, że możliwości rozwiązań zgłoszonych problemów jest więcej niż tylko stosowanie kar finansowych.
Po trzecie, NFZ jest utrzymywany ze składek także kuracjuszy. To przecież te same osoby, które pracowały przez lata i płaciły składki zdrowotne. Teraz, kiedy potrzebują usług leczniczych, mogłyby być potraktowane z większym szacunkiem i dbałością o ich dobro ogólne podczas pobytu w sanatorium.
Na stronach NFZ spotkaliśmy się ze sformułowaniem, że naliczanie kar związane jest z niefrasobliwością kuracjuszy, którzy rezygnując z części pobytu w sanatorium, dezorganizują pracę i generują zbędne koszty. Zapewne też są i takie ośrodki, które spełniają wszelkie oczekiwania kuracjuszy, ale jak to zwykle bywa, ludzie prędzej podzielą się nieciekawymi swoimi wrażeniami, niż pochwalą i wyrażą wdzięczność za dobrze zrealizowane świadczenia.
B. Walas
Fot. nadesłane
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie