
W ramach Wąbrzeskiego Festiwalu Turystycznego uczniowie wąbrzeskich szkół podstawowych oraz gimnazjum uczestniczyli w spotkaniu z Elizą i Wojtkiem Łopacińskimi. Podróżników zaprosiło stowarzyszenie „Inicjatywa”
Rodzina Łopacińskich – Wojciech i Eliza oraz Wojtek i Łucja – są mieszkańcami Torunia. I choć, jak podkreślają, kochają to miasto całym sercem, to jeszcze większą miłością obdarzyli podróże. Z Torunia wyjechali na rodzinną wyprawę dookoła świata. Byli w drodze ponad rok, pokonując w tym czasie 114 tysięcy kilometrów i odbywając 2 miliony spotkań z ludźmi. O swoich doświadczeniach opowiedzieli młodym wąbrzeźnianom w czwartek 19 maja. Licznie zgromadzeni w sali widowiskowej Wąbrzeskiego Domu Kultury słuchacze z zainteresowaniem przyjmowali opowieści o tajemnicach kultury Ameryki Południowej, zdobywaniu szczytów czy egzotycznym safari. Opowiadał głównie Wojtek (gimnazjalista), dlatego publiczność i prelegent błyskawicznie nawiązali świetny kontakt. Informacje, zdjęcia, ciekawostki i wrażenia z podróży można znaleźć na stronie internetowej rodziny www.lopacinskichswiat.pl.
Dwa i pół raza okrążyli kulę ziemską
– Obliczyliśmy, że w autobusach, pociągach i na statkach przespaliśmy 33 noce. W autobusach spędziliśmy ponad 600 godzin. Zakładając, że wszystkie te pojazdy (oprócz chińskich kolei, które gnały 270 kilometrów na godzinę) poruszały się średnio 50 kilometrów na godzinę, przejechaliśmy w nich 30 tysięcy kilometrów – mówi Eliza Łopacińska. – Większość trasy przejechaliśmy na kołach, ale kilka razy płynęliśmy statkami, w których spędziliśmy ponad 100 godzin. 14 razy lecieliśmy samolotami, korzystając z nich głównie pomiędzy kontynentami. Najkrótszy lot trwał 45 minut i był podniebnym spacerem nad Płaskowyżem Nasca w Peru. W sumie oglądaliśmy Ziemię z góry przez 71 godzin i 45 minut, czyli prawie 3 dni – dodaje.
60 granic
Wjeżdżając do 38 państw świata i trzech autonomicznych terytoriów (Macao, Hong Kong i Zanzibar) Łopacińscy 60 razy przekraczali granicę. Do niektórych państw wracali po kilka razy i jak zaznaczają, ledwo starczyło im miejsca na pieczątki i wpisy w paszportach.
Jak oceniają Łopacińscy, noclegi w podróży nie muszą być zmorą. Polecają couchsurfing, portal, na którym można nawiązać kontakty i skorzystać z gościnności innych użytkowników. Sami również są zalogowanymi użytkownikami. – Nasza podróż opierała się na tym portalu. Mieszkanie u ludzi pozwala nie tylko zaoszczędzić pieniądze, ale i podpatrzeć, jak mieszkają i żyją nasi gospodarze. Tym, którzy chcieliby wynająć mieszkanie na kilka dni małym kosztem, polecam portal wimdu – wyjaśnia Eliza Łopacińska. Ponadto rozwiązaniem są noclegi turystyczne, w namiotach. – Większość z tych „miejscówek” nie było zbyt oficjalnych, jak piasek kubańskiej plaży w Varadero, szczyt wulkanu San Pedro w Gwatemali i lodowiec Perito Moreno w Chile. Inne w górach, dżungli i nad jeziorami były zawsze ciekawym przeżyciem pod hasłem „ciekawe czy tu też nam się uda…”. Na zawsze zapamiętamy dźwięk „śmiejącej się” hieny obok naszego namiotu w tanzańskim parku narodowym „Serengeti” i noc na końcu świata w argentyńskim Ushaia, gdzie przy zerowej temperaturze patagoński wiatr pokazał nam, kto rządzi tysiąc kilometrów od Antarktyki. Tę noc spędziliśmy ze wszystkimi ubraniami założonymi na siebie, bo Luśka zapomniała o swoim plecaku ze śpiworami całej rodziny, po chilijskiej stronie Kanału Beagla – wspomina Eliza Łopacińska.
Globtroterzy najczęściej jednak spali u rodzin. – To jest wielkie osiągnięcie tej wyprawy. Gościliśmy u dziesiątek osób, poznając, jak żyją, kiedy wstają do pracy, jak w różnych krajach spędzają czas wolny i co jedzą na kolację. Wiemy, czym interesują się ludzie i jak wyglądają ich mieszkania na różnych kontynentach świata. 184 razy byliśmy gośćmi poznanych ludzi, a nie liczymy tu zaproszeń bez noclegów, czyli na kolacje, obiady i śniadania. Gościliśmy w luksusowych domach z basenami, służbą i kilkoma sypialniami oraz w indiańskich szałasach i drewnianych chatach w Afryce, gdzie piliśmy herbatę w masajskim szałasie – wyjaśnia mama Wojtka.
48 szkolnych prezentacji w 28 państwach świata
Z oczywistych względów podczas podróży dzieci nie chodziły do polskiej szkoły przez cały rok, ale wizytowały w 48 szkołach w 28 państwach świata, prowadząc prelekcje na temat podróżowania. – Rekordzistą jest Kolumbia, w której mieliśmy aż siedem wykładów, a najliczniejszą frekwencję mieliśmy w Ekwadorze, gdzie mały Wojtek rozśmieszał na auli 500 uczniów. Jedno z najciekawszych spotkań odbyło się w Bangladeszu. Odwiedziliśmy tam muzułmańską szkołę z nauczycielkami i dziewczynkami ubranymi w hidżaby. Byliśmy też w malutkiej szkole w Lokhikul w Bangladeszu, gdzie jedyny polski misjonarz w tym kraju, brat Paweł Kociołek, uczy dzieci w blaszanej salce bez okien i drzwi przy 38 stopniach gorąca i 95 proc. wilgotności – opowiada Eliza Łopacińska. – Powiedzieliśmy tym uczniom, że marzenia się spełniają, jeśli oni sami tego zechcą. Spotykaliśmy się z dziećmi najczęściej w szkołach podstawowych, lecz mieliśmy również wykłady na uniwersytetach. Byliśmy zarówno w szkołach tylko dla dziewcząt, jak i salezjańskich oratoriach dla chłopców. Wszystkie te spotkania opisaliśmy w zakładce „Szkoły świata” na naszej stronie internetowej.
Byliśmy razem przez 393 dni
Rodzina podkreśla, że największą zaletą podróży dokoła świata był fakt, iż przez cały czas była razem. – Przede wszystkim byliśmy przez rok non stop razem ze sobą. Wspólnie przeżyliśmy te przygody. To z nami dzieci zobaczyły pierwszy raz w życiu wulkan, wieloryba, lodowiec, lwa morskiego i pustynię. Zobaczyły też, że będąc otwartym na drugiego człowieka i mając odwagę poprosić obcą osobę o pomoc, można wiele uzyskać. Miały okazję nauczyć się tej otwartości i z niej korzystać. Teraz mają do spłacenia wielki dług – zaznacza pani Łopacińska.
Edukacja dzieci
– Dużo osób pytało mnie „co ze szkołą dzieci?” – mówi pani Eliza. – Należy oczywiście pamiętać, że w Polsce dzieci objęte są obowiązkową edukacją szkolną i niestety nie ma możliwości, aby dziecko w podstawówce poprosiło o „urlop dziekański”. Nie ma natomiast obowiązku posyłania dzieci do szkoły, ponieważ rozwiązaniem jest edukacja domowa. Sami możemy uczyć swoje dzieci. Nasze „stonki” musiały przejść specjalistyczne testy w poradni psychologiczno-pedagogicznej, na podstawie których uzyskały zgodę na naukę w domu. Po powrocie muszą zdać roczne egzaminy w celu weryfikacji ich wiedzy oraz kwalifikacji do następnej klasy. Obowiązek edukacji i rola nauczycieli przypadł w tej podróży nam, czyli rodzicom – wyjaśnia.
Co najbardziej zaskoczyło uczestników wyprawy? Jak sami mówią – bezpieczeństwo Ameryki. Podróżowali przez 200 dni najtańszymi środkami transportu, lokalnymi autobusami, rikszami i tanimi firmami autokarowymi. Omijali z daleka drogich przewoźników. Doprowadzając prawie do zawału opiekującą się nimi w Ameryce Marię Kralewską, nawet w Peru i Boliwii kupowali najtańsze bilety. Pomimo informacji, że podobno raz w tygodniu jeden z pojazdów podczas podróży wpada w przepaść. Łopacińscy za każdym razem dojeżdżali do celu.
Tekst i fot. (krzan)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie