
Eleonora, Maja i Wiesław Orczykowscy mają tyle pozytywnej energii, że przebywanie w ich towarzystwie pozwala „naładować akumulatory”.
– Po takiej „transfuzji” pozwalam sobie zadać pierwsze, skądinąd retoryczne pytanie. Kto w rodzinie Orczykowskich jest osobą dominującą?
– Oczywiście Eleonora – wskazują i potwierdzają to mąż i córka, dodając jednocześnie, że zgadzają się ze wszystkim, co „główna siła napędowa w ich rodzinie” powie.
– Zanim podporządkowuję się decyzji rodziny wskazującej swojego rzecznika, pytam Wiesława Orczykowskiego, jak zaczęła się jego praca w ramach wolontariatu?
– Nie miałem wyjścia. Presja żony była tak silna, a ja niekoniecznie się opierałem, więc skończyło się tym, że polubiłem udzielać się społecznie, zwłaszcza gdy przynosi to satysfakcję i poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Ostatnie określenie może niekoniecznie jest trafione, bo nawiązałem kontakt ze wszystkimi uczestnikami projektów realizowanych przez żonę i córkę, a co za tym idzie wytworzyły się nici sympatii i wzajemnego zrozumienia. Ogólnie rzecz ujmując, wszystko jest w porządku i chętnie podejmuję się wyznaczonej mi roli.
– W takiej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, jak szczegółowo wypytać Eleonorę Orczykowską, powszechnie nazywaną panią Elą. Wiele osób, które zetknęły się z Panią, wypowiadają się w sposób, matematycznie określany jako wspólny mianownik. Wszyscy podkreślają Pani energię i niespotykaną aktywność i pomysłowość. Jak jest w tej kwestii naprawdę?
– No cóż, to prawda. Już taka jestem, po ojcu. Stale szukam nowych wyzwań i zawsze jest ich za mało. Jestem społecznikiem od urodzenia, to znaczy od kiedy pamiętam. I dawno temu w szkole, i w pracy oraz jako u dorosłej osoby nic się u mnie nie zmieniło. To ja wkręciłam całą moją rodzinę w tę robotę.
– Od czego zaczęła się Pani działalność na rzecz innych?
– Prowadząc własną działalność gospodarczą, poczynając od drogerii poprzez upominki i kończąc na kwiaciarni (florystyka podobała mi się najbardziej), miałam kontakt z różnymi ludźmi. A, że niektórzy byli podobni do mnie, łatwo nawiązujący kontakt, lubiący podzielić się swoimi problemami i porozmawiać o istotnych, a codziennych sprawach, to miałam przegląd różnych aspektów życia ludzi. Niektóre sytuacje wydawały się trudne z punktu widzenia rozmówcy, ale nie wiele trzeba było wysiłku, by rozwiązać skądinąd wcale nie do końca skomplikowaną przypadłość życiową. Dlatego między innymi postanowiłam pomagać ludziom wykluczonym pod jakimś względem lub tylko mającym przeświadczenie, że codzienność ich przerasta.
– Pracuje Pani w Spółdzielni Socjalnej Baza w Wąbrzeźnie, ale też pełni funkcję radnej miejskiej. Jak Pani godzi te obowiązki, w obu przypadkach czasochłonne?
– Radną jestem już trzecią kadencję, więc mam doświadczenie. Natomiast praca w spółdzielni polega po pierwsze na utrzymaniu terenów zielonych i po drugie na pomocy osobom wykluczonym. Ten drugi aspekt pracy jest znacznie trudniejszy i traktuję to jako swoją misję. Żeby ludzi zintegrować i wskazać im możliwości lepszego życia, trzeba się zdrowo nagimnastykować oraz wykazać wręcz dyplomatycznymi talentami. Mnóstwo czasu zajęło mi przekonanie tylko kilku osób, że warto dbać o zdrowie, a korzystanie z usług stomatologa mieści się w tym podstawowym pojęciu. Używam różnorodnych środków nacisku: od podejścia humorystycznego do odwoływania się do obowiązkowości i zdyscyplinowania moich rozmówców. Nie jest to łatwe, a jeśli ktoś uważa inaczej, niech sam spróbuje, a na pewno się przyda, bo jest nas, działających na rzecz słabszych, zdecydowanie za mało. Chciałabym jeszcze dodać, że przygotowanie i realizacja każdego projektu wymaga dużo pracy i chwilami kosztuje też wiele zdrowia. Jednak po zamknięciu każdego spotkania podsumowującego dany cykl zajęć nie ma większej satysfakcji niż uśmiech na twarzach naszych seniorów. Dla takich ludzi warto pracować i żyć. Mottem mojej pracy i w związku z tym, że działamy razem jako rodzina, a więc nas wszystkich, jest: „sukces to drabina, po której nie sposób wspiąć się z rękami w kieszeni.” Dziękujemy seniorom, że są z nami już trzeci sezon. Mając możliwość wypowiedzenia się dla CWA, chcę gorąco podziękować za współpracę i pomoc mojej córce i mężowi. Bez ich aktywnego udziału, sama nie dałabym rady. Równie gorąco dziękuję tym, którzy nas bezinteresownie wspierają i pomagają w najróżniejszy sposób.
– Jak udało się Pani zaangażować córkę do pracy w Bazie i z seniorami?
– Nienawidzę roboty papierkowej, więc ktoś musiał się tym zająć, a Maja idealnie się do tego nadaje. Pisze projekty, które dzięki temu, że mamy 5 miejsc pracy na terenie rewitalizacyjnym, mogą zostać zaakceptowane. Teraz pracuje nad wnioskiem dotyczącym kolędowania. Już raz taki projekt realizowaliśmy przed pandemią. Jako spółdzielnia musimy wnieść własny wkład, co w naszym przypadku odnosi się do udostępnienia terenu, który jest w naszej dyspozycji oraz kosztów pracy. Ten projekt związany z tradycjami bożonarodzeniowymi i prowadzeniem tematycznych warsztatów jest bardzo ważny dla seniorów, bo w okresie jesienno-zimowym nasi stali podopieczni czują się wyjątkowo samotnie. Przy każdym projekcie staramy się wnieść innowacje, które spowodują, że jego realizacja i zajęcia dla starszych osób będą atrakcyjne i przyniosą oczekiwany efekt. Najważniejszy jest jednak moralny aspekt naszego działania.
– Ostatnie pytanie zadaję prezes Spółdzielni Socjalnej Baza w Wąbrzeźnie Mai Orczykowskiej. Czy rzeczywiście wszystko jest tak, jak wcześniej powiedziała Pani Matka?
– Nic dodać, nic ująć. Mama nie lubi papierologii, a ja chyba dobrze sobie z tym radzę. Odnośnie presji (żartobliwie) jaką na nas wywiera, to też się zgadza. Wcale nie chciałam zakładać kostiumu wesołego zwierzaka na zakończenie sezonu spotkań letnich seniorów, bo było gorąco i po kilku minutach byłam cała mokra. Widząc jednak radość i zadowolenie seniorów z przygotowanej przez nas oprawy imprezy, stwierdziłam, że warto przez chwilę pocierpieć. Jak na początku zapowiedziałam, zgadzam się z informacjami przekazanymi przez naszego „rzecznika”.
W trakcie wywiadu, którego termin był ustalony w czasie zamknięcia punktu usługowego na terenie Bazy, słyszymy prośbę rodzica o frytki dla swojego dziecka, które tylko stąd lubi. Pani Ela, jak to ma w zwyczaju, podejmuje rozmowę, że jeszcze jest zamknięte i rozgrzewanie 40 litrów oleju na jedną porcję mija się z celem. Jednak zawiedziona mina dziecka powoduje, że na zasadzie handlu wymiennego (towar za towar) dziecko zadowala się ulubionym soczkiem. Taka właśnie uczynność i życzliwość Pani Eleonory i jej współpracowników powoduje jedyną w swoim rodzaju atmosferę tego miejsca, do którego coraz więcej osób chętnie wraca.
I kończąc temat, a wcześniej męcząc się z pisownią imienia Eleonora, sprawdzamy jego znaczenie. Najczęściej wskazuje się na pochodzenie od słów el/eli, czyli Bóg oraz or, czyli światło. Podsumowując tłumaczy się to imię jako „Bóg jest moim światłem”. Z języka greckiego można dowodzić, że eleo znaczy – lituję się, ale w przypadku naszej rozmówczyni jasne jest, że pierwsza wersja tłumaczenia jest bardziej adekwatna.
Z energetyczną rodziną rozmawiała B. Walas, fot. (BW)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie