Reklama

Życzliwość nadal w cenie. Pomogli po pożarze

Gazeta CWA
29/01/2016 08:33

23 stycznia pożar strawił budynek inwentarski w gospodarstwie Waldemara i Kingi Szymeckich w Wielkich Radowiskach. W ratowaniu dobytku pomogli im sąsiedzi i znajomi

Już w kilka chwil po wybuchu pożaru w gospodarstwie państwa Szymeckich byli obecni sąsiedzi. – Stare przysłowie, które mówi, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, jest jak najbardziej prawdziwe – podkreśla Waldemar Szymecki. – Gdyby nie pomoc znajomych, sąsiadów i rodziny, pewnie stracilibyśmy wszystko. Do czasu przyjazdu strażaków udało się nam przydusić ogień. Koledzy lali wodę z góry, ja z dołu i zapobiegliśmy rozprzestrzenianiu się płomieni. Akcja gaśnicza straży pożarnej trwała pięć godzin. Jestem wdzięczny też strażakom z państwowej straży i druhom OSP za poświęcenie i sprawne działanie. 

W wyniku pożaru zniszczone zostało poszycie dachu oraz instalacja elektryczna, nadpalone są też belki konstrukcji dachowej. – Gmina kupiła nam plandekę, którą prowizorycznie zabezpieczyliśmy budynek. Najbardziej boję się wichury i mokrego śniegu, dach trzeba jak najszybciej naprawić. Od gminy dostaliśmy też łaty, koledzy pomogli mi kupić blachę na poszycie tylko po kosztach. Położenie potrwa 2-3 dni, ale na razie nie można zacząć działać, bo aż z Tucholi musi przyjechać biegły z zakresu pożarnictwa, który oceni przyczyny pożaru. Takie są wymogi firmy ubezpieczeniowej. Mimo że dowódca zmiany PSP w Wąbrzeźnie w protokole wyraźnie napisał, że przyczyną było zwarcie instalacji elektrycznej – wyjaśnia Szymecki. 
Kłopoty z firmą ubezpieczeniową zaczęły się tuż po ugaszeniu pożaru. Już po zgłoszeniu zdarzenia okazało się, że likwidator szkody nie przyjedzie od razu, bo… trwa weekend. Ubezpieczyciel domaga się też okazania protokołów przeglądu instalacji elektrycznej. – Człowiek płaci uczciwie składki od 20 lat i przy zawieraniu umowy nikt nie poinformował mnie, że w przypadku zgłoszenia szkody będę musiał okazać takie protokoły. Pewnie po to, by teraz robić problemy z wypłatą odszkodowania – żali się pan Waldemar.

Społeczność wsi pomogła nie tylko podczas gaszenia pożaru. W budynku jest już nowa instalacja elektryczna. Projekt, wykonanie i kwestię procedury przyłączeniowej rozwiązał jeden ze znajomych, elektryk posiadający wymagane uprawnienia. Szymeccy zapłacili jedynie za materiały. Zwierzęta wyprowadzone z płonącego budynku znalazły się pod opieką okolicznych gospodarzy. Teraz wróciły już do właściciela. Gospodarze zaoferowali także potrzebną słomę itp.

– Sąsiedzka pomoc pogorzelcom zaczęła się natychmiast, jeszcze w sobotę – podkreśla Ewa Orszt, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Dębowej Łące, jednocześnie sąsiadka państwa Szymeckich. – Do porządkowania terenu przychodziło kilkanaście osób. Dużym zaangażowaniem wykazali się także sołtys Anna Cegielska, radny Ryszard Skrok oraz proboszcz miejscowej parafii. GOPS sam wystąpił z propozycją pomocy, co pani Kinga i pan Waldemar przyjęli z pewnym onieśmieleniem, ponieważ nigdy wcześniej nie zwracali się do nas o wsparcie. Podziwiam tych wszystkich ludzi, którzy po prostu sami z siebie, przez nikogo nie namawiani, zaoferowali wsparcie. We współczesnym świecie coraz rzadziej obserwujemy takie ludzkie odruchy, dlatego warto o nich mówić.

Postawę mieszkańców docenia też wójt gminy Stanisław Szarowski. – Ludzie mogą na co dzień nawet się sprzeczać, ale kiedy ktoś znajdzie się w niebezpieczeństwie, to w tym środowisku zawsze może liczyć na solidarność i zrozumienie. Wieś nie jest obojętna, tradycja udzielania bezinteresownej pomocy jest tu silnie zakorzeniona – ocenia Stanisław Szarowski.
Przy całym dramatyzmie zdarzenia, napawa ono jednak optymizmem, że w małych społecznościach bycie człowiekiem nadal wiąże się z empatią, troską i chęcią niesienia bezinteresownej pomocy.

Tekst i fot. 
Krzysztof Zaniewski

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wabrzezno-cwa.pl




Reklama
Wróć do