Reklama

Wspominają bohaterów wojennych – cz. IV (ostatnia)

Gazeta CWA
14/10/2022 00:01

Postacie opisane w poprzednich częściach: Józef Peka, Józef Kanthak, Kazimierz Lewandowski miały możliwość podzielenia się swoimi wojennymi przeżyciami. Natomiast porucznik Tadeusz Kołecki zginął śmiercią lotnika pod niebem Anglii 14 września 1943 roku.

Tadeusz Kołecki pochodzący z Wąbrzeźna, urodzony w tym mieście 24 maja 1919 roku jako syn Ignacego i Bronisławy walczył w słynnym, literacko i filmowo, Dywizjonie 303. Według danych Skarbca Wąbrzeskiego zestrzelił 2 samoloty niemieckie samodzielnie oraz jeden wspólnie z Kazimierzem Wunsche. Pochowany jest na cmentarzu lotników w Blackpool. Odznaczony najwyższym polskim orderem wojskowym – Virtuti Militari.

Na wąbrzeskim starym cmentarzu znajduje się jego symboliczny pomnik. Pamięć o Tadeuszu Kołeckim została przechowana wśród rodziny i uczniów nauki śpiewu oraz gry na pianinie prowadzonej przez jego siostrę Irenę Kołecką. Nauczycielka rozwijająca muzyczne predyspozycje swoich podopiecznych była osobą o wyjątkowej kulturze osobistej i tylko w wyjątkowych sytuacjach wspominała o swoim poległym bracie. Opiekowała się ojcem Ignacym i poza techniką gry na klawiszach wpajała swoim uczniom zasady właściwego, kulturalnego zachowania się. Starsi pianiści ćwiczący pod jej okiem szybko skojarzyli wspomnienia o bracie lotniku z pomnikiem na starym cmentarzu opatrzonym informacją o Virtuti Militari i przynależnością do słynnego Dywizjonu 303.

Dla wszystkich, którzy nie znali realiów wojny (lata 60-70 XX wieku) była to jedynie ciekawostka odnosząca się do popularnego tytułu literackiego spopularyzowanego przez polonistów lub historyków w szkole.

Natomiast we wpisach sprzed 2-3 lat na stronie Skarbca Wąbrzeskiego podniesiono wiele ważnych spraw, ale chyba najistotniejszą jest by jakaś ulica w Wąbrzeźnie została nazwana imieniem właśnie tego bohatera. Gdy zginął, miał niepełna 24 lata i w innych czasach całe życie przed sobą. Nie miał szans na zaistnienie w świadomości współczesnych inaczej niż jako poległy w czasie walk o Anglię. Był bardzo młodym człowiekiem i nie było czasu, żeby zaistnieć w innej roli, która mogłaby być zapamiętana i odpowiednio uhonorowana. Walczył z wrogiem tak jak potrafił najlepiej. Zginął, bo nie wszystkim było dane przetrwać czas zawieruchy wojennej. Był bardzo młody, więc i wspomnienia jego osoby mają ograniczony zasięg. Pozostał w pamięci najbliższych krewnych, którzy naturalnie wspominali bliskiego członka rodziny i nie pogodzili się z faktem zapomnienia jego zasług i bohaterskiego życia. Śmierć najbliższych osób zawsze boli, ale brak możliwości przepracowania żałoby boli podwójnie. Nie ma chyba już w Wąbrzeźnie bliskich krewnych Tadeusza Kołeckiego, ale są byli uczniowie śpiewu i gry na pianinie, którzy uczęszczali na lekcje do pani Ireny Kołeckiej – siostry Tadeusza.

W rozmowach z wieloma z nich przewija się motyw dotyczący sfery emocjonalnej i poznawczej. Wszyscy mają tożsame wspomnienia, a dotyczy to okresu minimum 25 lat (50-, 60-, 70- lata XX wieku). Wszyscy pamiętają, że idąc na lekcje gry, czy śpiewu do pani Ireny Kołeckiej, trzeba było zachować się kulturalnie. Zasady savoir vivre obowiązywały i były przez wszystkich przestrzegane, bo innego wyjścia nie było. Zachowanie, słownictwo, maniery nauczycielki muzyki – Ireny Kołeckiej nie pozostawiały możliwości niewłaściwego zachowania. Co więcej – działo się to jakby samo z siebie. Osobowość nauczycielki, jej sposób bycia, wymuszały konkretne zachowania. Ponadto dostarczały mnóstwo informacji o najnowszej historii podawanej jakby od niechcenia i motywowały do szukania w różnych źródłach naukowych informacji niedopowiedzianych przez panią od pianina.

Jedna z byłych uczennic Ireny Kołeckiej wspomina:

– Zawsze było mnie wszędzie pełno. Rodzice wiecznie upominali, żebym wzięła na wstrzymanie i zachowywała się tak jak na panienkę z dobrego domu przystoi. Do końca nie wiedziałam o co chodzi, bo zawsze mnie nosiło. Może to było niediagnozowane wówczas ADHD? Jednak po przekroczeniu progu pokoju z pianinem, gdzie odbywały się lekcje u pani Kołeckiej, stawałam się w jakiś czarodziejski sposób ułożoną i spokojną dziewczynką. Z perspektywy czasu myślę, że to atmosfera tamtego domu oraz sposób bycia nauczycielki wpływały podświadomie na moje zachowanie. Zawsze panował spokój, nikt nigdy nie podnosił głosu, a jedyny hałas mogła sprawić suczka nauczycielki zwana Perełką, która szczekała też bardzo rzadko. Miałam okazję wziąć też udział w podwieczorku wydanym przez panią Irenę z okazji jej imienin. Silny stan podenerwowania z tego dnia pamiętam do dzisiaj. Śnieżnobiały, haftowany obrus na stole, porcelanowe filiżanki tak kruche, że wcale nie chciało mi się pić, srebrne patery z ciastem, dzbanki z kawą i herbatą, serwetki z monogramem oraz wizytowy strój z wszelkimi zasadami przedwieczornego spotkania sprawiły, że poza tak lub nie na zadane pytania nie byłam w stanie nic z siebie wykrztusić. Po tylu latach (około 50) pamiętam tak wyraźnie tamten wieczór, że musiał choćby z tego względu zrobić na mnie olbrzymie wrażenie. Dziwne, byłam niepokorną nastolatką, a postanowiłam zgłębić zasady dobrego zachowania w różnych sytuacjach tylko ze względu na mój dyskomfort w tamtej chwili. Nikt nie zwrócił mi żadnej uwagi, a i tak czułam się niedouczona. Teraz wiem, że nie trzeba pouczeń. Wystarczy przykład odpowiednio podany i to wystarczy, żeby się rozwijać i starać się być lepszym – mówi była uczennica Ireny Kołeckiej.

A pomysł z patronatem Tadeusza Kołeckiego jakiejś nowej ulicy w Wąbrzeźnie jest chyba wart rozważenia.

Tekst i fot. B. Walas oraz fot. ze strony Skarbca wąbrzeskiego

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo wabrzezno-cwa.pl




Reklama
Wróć do