
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) uznaje depresję jako chorobę, która będzie najczęściej notowaną w roku 2030. Wcale nie brzmi to dobrze, ale z faktami nikt nie wygra.
W rozmowach mieszkańców miasta i okolic można wysnuć wniosek, że nic nie ma sensu i w ogóle nie chce się żyć. Stwierdzenia te wypowiadane przez mieszkańców Wąbrzeźna i powiatu nie są na wyrost, bo mogą być objawami depresji. Przytaczamy kilka wypowiedzi na przedmiotowy temat.
– Nie da się tak żyć! Jak mam nakarmić rodzinę, gdy po zapłaceniu czynszu zostają grosze? Do tego ktoś z najbliższych jest stale chory, a dostać się do lekarza i wykupić leki w aptece to już masakra. Każdego dnia, gdy się budzę, to nie chce mi się wstawać z łóżka, bo kiedy tylko to zrobię, to dopadają mnie kolejne nowe i stare kłopoty – wyznaje zdenerwowana, pierwsza rozmówczyni, która nie przebierała w słowach. Tych akurat nie zacytujemy.
Po dłuższym czasie milczenia wypowiada się mężczyzna.
– U mnie normą się stało, że pod koniec wypłaty zostało mi jeszcze całkiem sporo miesiąca. Chociaż brzmi to żartobliwie, mnie nie jest do śmiechu. Dawniej mówiło się o kłopotach dotrwania do pierwszego lub ostatniego dnia miesiąca w zależności kiedy dostawało się wypłatę. Przerabiałem już różne wersje tego powiedzenia, ale jakoś dawało się przetrwać. Na kilka dni przed zbilansowaniem miesiąca można było pożyczyć od kolegów lub rodziny i jakoś to wszystko się kręciło. Teraz jest coraz gorzej. Po opłaceniu rachunków zostaje tak niewiele w portfelu, że nie dziwię się pani zabierającej głos przede mną, bo rzeczywiście trudno przeżyć dekadę, czy połowę miesiąca bez pieniędzy. Mam podobny problem, ale też wspierające dzieci, które póki co pomagają. Jak będzie dalej – nie mam pojęcia. Być może będę używać takich samych słów jak moja poprzedniczka w tej rozmowie, chociaż całe życie starałem się dbać o kulturę słowa. Dyskomfort życiowy i pogarszająca się sytuacja pod każdym możliwym względem uzasadnia niejako używanie słów uznawanych powszechnie za niecenzuralne – dodaje emerytowany polonista.
Kobieta w sile wieku przedstawia własny ogląd sytuacji.
– W moim przypadku kwestie opłat nie stanowią większego problemu. Mieszkam w swoim domu, więc jedynie wzrost cen gazu i prądu dotyczy mnie bezpośrednio. Jednak też nie przejawiam szczególnych chęci do życia. Nie wiem czy pandemia już się skończyła, czy po prostu nikt sobie nią nie zawraca głowy. Moje dzieciaki (już dorosłe) pomimo szczepień przechodziły niedawno po raz trzeci covid. Przynajmniej tak wykazały testy, które sobie zrobili. Pandemia zabrała mi w zeszłym roku trójkę bliskich znajomych. Udział w pogrzebach stał się czynnością cykliczną. Żyję w ciągłym strachu o zdrowie dzieci i wnuków. Od dłuższego czasu obserwuję u siebie brak chęci do jakiejkolwiek aktywności, spotkań z przyjaciółmi czy choćby wykonania najprostszych codziennych czynności. Nieposprzątane mieszkanie i zalegające brudne naczynia w zlewozmywaku powodują wyrzuty sumienia, co przekłada się na nieprzespane noce. I tak w kółko. Może to tylko przedwiosenne zmęczenie? Podobno w tym okresie ludzie czują się gorzej każdego roku – mówi zrozpaczona kobieta.
Z takimi uwagami spotykamy się wszędzie, bez względu na część miasta i jego okolice bardziej czy mniej zamożne. Inflacja powodująca wzrost cen żywności i mediów oraz czynszu, a także wyższych kosztów związanych z zakupem niezbędnych leków oraz permanentne poczucie zagrożenia wojną, która wciąż trwa w Ukrainie to bodźce, które mają wpływ na nasze zdrowie psychiczne. Długotrwały stres powoduje niepożądane skutki, które mogą być również objawami depresji.
Żyjemy w roku 2023 i po czasie pandemii jesteśmy podwójnie narażeni na potwierdzenie przewidywań WHO. Depresja dopada osoby bez względu na wiek. Co więcej – ilość przypadków tej choroby ma wyższe statystycznie notowania w zamożnych krajach europejskich niż walczących z biedą państwach afrykańskich. Można scedować dane statystyczne na lepszą diagnostykę w pierwszym przypadku, ale i historia, i doświadczenia ludzi dowodzą, że niekoniecznie jest to najważniejszą podstawą prowadzonych badań. Wręcz przeciwnie – dowodzą one lepszej kondycji psychicznej ludzi właśnie z Afryki, borykających się z biedą i wszystkimi wynikającymi z niej konsekwencjami.
W czym jest więc problem? Eksperci zajmujący się tym zagadnieniem wskazują na podstawowy czynnik związany z życiem w pospiechu, ciągłym biegu, bez żadnych refleksji, co powoduje sytuację poczucia lęku, wspomaganą informacjami mediów społecznych, powodujących kolejny etap wzrostu napięcia nerwowego, równoznacznego z wyższym poziomem stresu i tym samym przekładającym się na biologiczne skutki wobec organizmu ludzkiego.
Nie będzie lekko – lata pandemii wymusiły izolację i przestrzeganie zaleceń sanitarnych. Trudno odbudować relacje międzyludzkie, kiedy zostały przyjęte na czas ograniczony, później konieczny, a w ostateczności niejako nie do odbudowania w 100%. Czas braku relacji interpersonalnych, rzeczywistych został zastąpiony kontaktami wirtualnymi i stał się powszechnie obowiązującym. Trudno jest się dziwić, że konsekwencje takiego stanu rzeczy znajdą swoje odzwierciedlenie w przewidywaniach medycznych. Przecież wszyscy wiemy, że dzieląc się spostrzeżeniami typu: nic się nie chce, po co żyć, nic nie ma sensu – to nasze nastawienie do codzienności i do wszystkiego w ogóle. Najlepsi lekarze w tej dziedzinie twierdzą, że właściwą profilaktyką w zakresie zagrażającej depresji lub w początkowym jej stadium jest dbanie o to, co jest dobre dla serca (czujemy to), bo jest to najlepsze dla mózgu, który stanowi o naszym jestestwie. Należy dbać o czas dla siebie, odpowiednie godziny snu i mieć stały kontakt z bliskimi osobami.
Depresja jest chorobą nieznającą wieku i niebiorącą pod uwagę zamożności osób, których dopada. Nic z ogólnie przyjętych wartości materialnych i pozycji w społeczności nie ma żadnego znaczenia. Podstawowe czynniki wpływające na jej zaistnienie to: życie w ciągłym pospiechu bez refleksji, sytuacje powodujące lęk, co prowadzi do narastania napięcia, stresu i biologicznych skutków w organizmie. Co gorsza, ludzie w małych miejscowościach nie chcą korzystać z pomocy specjalistów, bo nie wypada, wszyscy będą wiedzieć i inne tego typu argumenty powodują skazanie się na samopomoc psychologiczną, często nie do końca właściwą.
Warszawianin korzysta z pomocy psychiatry od początku pandemii, gdy zdał sobie sprawę z objawów, które wcześniej nie były mu znane. Tak opisuje swój stan i pomoc specjalisty.
– Przed pandemią moja turystyczna firma działała bardzo dobrze i miała trend rozwojowy. Kiedy nastały czasy izolacji i braku klientów w moim biurze podróży, cały świat się zawalił. Niby zdawałem sobie sprawę z przejściowego charakteru trudności w codziennym życiu, ale moja psychika siadła i potrzebowałem profesjonalnej pomocy. Zaliczyłem kilka wizyt u lekarza psychiatry i ostatecznie dałem radę przetrwać ten trudny dla mnie, mojej firmy i całej rodziny czas. Bez pomocy specjalisty nie miałbym szans poukładać sobie życia na nowo. W dużych miastach jak Warszawa i w innych podobnych jest to naturalne zachowanie, traktowane w pewnym sensie jako działanie przynależne światowcom. Idąc do psychiatry, czułem się obywatelem równoważnym nowojorczykowi czy innemu wielkomiejskiemu mieszkańcowi. Żeby było jasne, nie po to poszedłem po specjalistyczną pomoc do psychiatry, by dorównać mieszczuchom wielkiego świata. Potrzebowałem pomocy – po prostu. Otrzymałem ją i tak powinno być – tu i wszędzie – wyznaje mieszkaniec stolicy.
Po czasie pandemii i wojny w Ukrainie trudno przewidzieć kolejne wysoko stresujące czynniki, które będą mieć wpływ na nasze zdrowie teraz i w przyszłości. Nie mając wpływu na sytuację międzynarodową, może warto zadbać o psychikę, dopóki mamy na to wpływ?
B. Walas, fot. ilustracyjne
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie