
W sobotę minęło 27 lat od pierwszych częściowo wolnych wyborów parlamentarnych w historii Polski po II wojnie światowej. Jak przebiegały u nas?
W wyniku postanowień wypracowanych podczas obrad Okrągłego Stołu, przedstawiciele niedemokratycznych władz komunistycznych PRL zagwarantowali rządzącej władzy obsadę co najmniej 299 (65 proc.) miejsc w Sejmie. Pozostałych 161 (35 proc.) mandatów poselskich zostało przeznaczonych dla kandydatów bezpartyjnych. Całkowicie wolne miały być wybory do Senatu.
Pierwsze częściowo wolne wybory parlamentarne zakończyły się sukcesem opozycji solidarnościowej zorganizowanej wokół Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie. W wyniku głosowania w pierwszej turze opozycja zdobyła 160 spośród 161 mandatów w Sejmie oraz 92 spośród 100 w Senacie. Frekwencja wyborcza wyniosła 62 proc.. W drugiej turze opozycja uzyskała jeden brakujący mandat w Sejmie oraz siedem w Senacie.
Były burmistrz Wąbrzeźna Bogdan Koszuta, współorganizator i przewodniczący Komitetu Obywatelskiego w Wąbrzeźnie, współpracując z wojewódzkim KO organizował spotkania i kampanię wyborczą wspólnych kandydatów z listy „Solidarności”. Przyznaje, że na spotkaniach w Wąbrzeźnie frekwencja nie była duża.
– Ludzie się bali. Prokuratorzy i wszystkie służby obserwowali, kto przychodzi – wspomina. – Ludzie okazywali wielką sympatię i wyrażali nadzieję, że będą zmiany. Po 25 latach obywatele powinni się narodzić. Okazuje się, że nie wszyscy chcą być wolnymi. Nie każdy utożsamia wolność z tym samym. Lata zniewolenia mocno ugruntowały niewolnictwo w mentalności ludzi. Ten proces jest kontynuowany choćby przez program 500 plus. Prowadzi to do sytuacji – kto da więcej, ten może wygrać. Nie potrafimy jeszcze korzystać z wolności.
Bogdan Koszuta pamięta, że same wybory przebiegały bardzo spokojnie.
Były wiceburmistrz Zbigniew Ceglarski wspomina: – Podchodziliśmy do tego z optymizmem i wiarą, że można coś zmienić. Każdy chciał mieć wkład w zmienianie kraju od najwyższych władz po lokalne i samorządowe. To był czas twórczego działania i myślenia, szansa na powrót normalności w życiu. Szkoda, że współcześnie ta radość i optymizm zostały zagubione przez polityków. Frekwencja w wyborach nie była powalająca. Może wielu ludzi nie wierzyło, że się uda i dlatego nie poszli głosować. Ci, którzy poszli przekonali się, że głos w wyborach może zmienić wszystko.
W 1990 r. Zbigniew Ceglarski wystartował w pierwszych wolnych wyborach samorządowych w powojennej Polsce i dostał się do rady miasta. Swoją wieloletnią przygodę z samorządem rozpoczął też wtedy Zbigniew Markiewicz. A jak on wspomina czerwcowe wybory? – Lata 80. po wprowadzeniu stanu wojennego kojarzę jako okres apatii społecznej, złej sytuacji gospodarczej i politycznej, zduszenia nastrojów wolnościowych. Pod koniec lat 80. ludzie mieli już dość władzy rządzącej. Czuło się w narodzie potrzebę zmian. Takie same nastroje panowały w Wąbrzeźnie – opowiada Markiewicz. – Sympatyzowałem z „Solidarnością”. Kibicowałem dobrym zmianom. Pamiętam, że prawie wszyscy kandydaci Komitetu Obywatelskiego robili sobie zdjęcia z Lechem Wałęsą. To ich uwiarygodniało. Dla wyborców to był sygnał, że kandydat „to jest nasz człowiek”. Sukces opozycji solidarnościowej był symptomem tego, że ludzie mają dosyć poprzedniej władzy.
W „Nowościach” z 5 czerwca 1989 r. można znaleźć ciekawostkę dotyczącą wyborów w Wąbrzeźnie. Zwrócono tam uwagę na jednego z członków komisji wyborczej – mierzącego 2,17 m Waldemara Siemiątkowskiego, ówczesnego zastępcę dyrektora Szkoły Podstawowej nr 1, gdzie mieścił się lokal wyborczy. „Nie było chyba w Polsce drugiego członka komisji wyborczej, który patrzyłby na przychodzących z tak dużej wysokości” – podsumowano.
(pg)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie