
Kto powiedział, że kobiety to słaba płeć? Dwie młode dziewczyny – mieszkanka naszego powiatu Agnieszka Zielińska (z Kurkocina) oraz jej koleżanka Katarzyna Lewandowska (mieszkająca w Opoczkach w powiecie gniewkowskim) – na początku lipca przez dwa i pół tygodnia pokonały na rowerach prawie tysiąc pięćset kilometrów.
Była to ich pierwsza wspólna zagraniczna wyprawa rowerowa. Dziewczęta udowodniły, że można zrealizować nawet najśmielsze marzenia. Podróż Agnieszki i Kasi trwała w sumie trzy tygodnie, w tym 17 dni dziewczyny pokonały na rowerach. – Naszą wyprawę rozpoczęłyśmy w Toruniu, gdzie obecnie pracujemy – mówi Agnieszka Zielińska. – Jechałyśmy oczywiście przez Polskę, następnie przez Czechy, Niemcy, Austrię i Włochy. Planowałyśmy jeszcze dojechać do Słowenii i Chorwacji, ale po przemyśleniu stwierdziłyśmy, że są to zbyt piękne kraje, żeby je tylko „zahaczyć"”. Myślę, że w przyszłości Słowenia i Chorwacja doczekają się osobnej wyprawy – dodaje.
Każda z dziewczyn do wyprawy przygotowywała się samodzielnie. – Wiadomo, że tak długiej trasy nie da się przejechać „z marszu” – mówi Agnieszka. – Przygotowując się do wyjazdu, głównie wyznaczałyśmy sobie do przejechania trasy po około 50 do 100 km. Ja raz pojechałam rowerem do Gdańska. Nie miałyśmy jakiegoś specjalnego przygotowania, a nasza kondycja wyrobiła się w trakcie podróży – wyjaśnia. – W fazie przygotowań najtrudniejsze było dobrać sprzęt i wyposażenie, aby wszystko zmieścić w rowerowych sakwach. Natomiast w trakcie wyjazdu najtrudniejsze były podjazdy i upał, który nie pomagał w pokonywaniu kolejnych kilometrów – wyjaśnia.
Aga i Kasia na rowerach jechały przez 17 dni, pokonując łącznie ok. 1480 km, w tym ponad 10 tys. metrów stanowiły podjazdy pod wzniesienia i góry. – Pogoda nie była najgorsza, bo tylko raz jechałyśmy w deszczu i może ze dwa razy w czasie przelotnych opadów. Mimo to następną wyprawę zaplanuję na wiosnę lub jesień, kiedy temperatury w słońcu nie przekraczają 50 kresek na termometrze. Lipiec jednak nie sprzyja takim podróżom – śmieje się Agnieszka.
Na temat trasy w Polsce Agnieszka nie ma dużo do powiedzenia. – Każdy widzi jak jest. Super jedzenie i sklepy długo otwarte – wyjaśnia. – Natomiast Czechy zapamiętamy na bardzo długo, ponieważ teren był taki „super”, że co chwilę musiałyśmy pchać rowery. Nie wszystkie wzniesienia dało się pokonać na kołach. W Czechach po raz pierwszy spałyśmy „na dziko”, ale oczywiście miałyśmy swoje namioty i śpiwory. Kościół był w prawie każdej wiosce, w przeciwieństwie do sklepów. To właśnie Czechy nauczyły nas, żeby zawsze brać ze sobą o jedną butelkę wody więcej. Dobrze, że wybrałyśmy trasę przez Pragę, bo to była jedyna atrakcja przez 360 km. Ten kraj najmniej miło wspominamy. Ale dodam, że Czechy pożegnały nas w pięknym stylu – stromy zjazd z 1120 m n.p.m. wynagrodził nam kilkudniową wspinaczkę – opisuje.
Kolejny kraj na trasie dziewcząt to Niemcy. – W Niemczech byłyśmy w sumie 1,5 dnia. Po dzikich Czechach pozwoliłyśmy sobie zaszaleć i poszłyśmy do McDonald's. W końcu mogłyśmy zjeść coś innego niż bułki i owsiankę. Nocleg nie do końca zgodnie przebiegł z naszymi myślami. Wszystkie miejsca noclegowe były już zajęte, a kempingów w okolicy nie było. Na szczęście pewna super rodzina pozwoliła nam rozbić namiot na podwórku i w dodatku wzięłyśmy prysznic, i to za darmo! Następnego dnia dojechałyśmy do pięknego miasteczka Pasawa, w którym zjadłyśmy ogromne lody (w końcu zaoszczędziłyśmy na noclegu), a słońce tak mocno grzało, że resztę dnia spędziłyśmy nad rzeką. Wieczorem, gdy minął upał, ruszyłyśmy na nocną jazdę – opowiada Agnieszka.
Następna na trasie wyprawy była Austria. – Tu przeżyłyśmy szok, ponieważ jeszcze w żadnym kraju nie było tak dobrze przygotowanych dróg dla rowerów – 70 km przejechałyśmy nawet nie wiemy, kiedy. Na zakończenie dnia szybka drzemka na ławce w salzburgskim parku i rankiem o wschodzie słońca przywitał nas widok wyczekanych Alp. Po 1,5 dnia odpoczynku w Salzburgu kontynuowałyśmy naszą główną trasę – Alpe Adria. Pierwsze 100 km szlaku jechałyśmy wzdłuż rzeki Salzach przez Alpy Berchtesgadeńskie – opisuje Agnieszka. – Jedną z miejscowości na trasie jest Hallein. To właśnie w tym miejscu napisano i skomponowano kolędę "Cicha noc". Uciekając przed burzą, znalazłyśmy nocleg z widokiem na zamek Hohenwerfen. Kolejnego dnia wyruszyłyśmy do Bischofshofen. Planowo miałyśmy „zaliczyć” skocznię narciarską dzień wcześniej, ale dzięki burzy spotkały nas nieprzewidziane atrakcje, ponieważ mogłyśmy zobaczyć trening skoków narciarskich z mistrzami świata. Późnym wieczorem dotarłyśmy do urokliwego miasteczka Bad Gastein, a o poranku wyruszyłyśmy do Böckstein – relacjonuje. – I tu niestety skończyła się droga dla aut i rowerów. Miałyśmy więc okazję zejść z twardych siodełek i na chwilę siąść na miękkich fotelach platformowego pociągu, który jedzie w wykutym tunelu w jednej z gór w Wysokich Taurach. Niestety, te wygodne fotele już po 10 minutach trzeba było opuścić. Jednak tu znów spotkało nas to, co lubimy najbardziej, czyli zjazd serpentyną z 1250 m n.p.m. – opowiada Agnieszka.
Przed włoską granicą Agnieszka i Kasia poznały podróżującą samotnie rowerzystkę Anię, która swoją podróż rozpoczęła w Zgorzelcu. – Przez kolejne trzy upalne dni Ania jechała razem z nami. W końcu Kasia mogła pogadać z kimś innym, a nie tylko słuchać mojego marudzenia – dodaje Agnieszka.
Ostatnim krajem na trasie rowerowej wyprawy były Włochy. – Nie musiałam długo jechać, żeby wiedzieć, że jeszcze tam wrócę. Trasa wśród Alp Julijskich, wiodła przez tunele, mosty i trzeba przyznać, że Włosi się postarali. Droga po dawnej kolejce wąskotorowej przekształcona na ścieżkę rowerową w sumie bardziej przypominała autostradę dla rowerów niż ścieżkę – ocenia Agnieszka. – Na tej trasie najbardziej cieszyły nas tunele, ponieważ było w nich o 30°C chłodniej niż na wolnym powietrzu. To były chyba jedyne miejsca, w których nam sie nie spieszyło. Niestety, był to już ostatni górski etap naszej wyprawy – dodaje.
Podczas kolejnego upalnego dnia dziewczęta wjechały do ciekawego miasta Palmanova. – Chciałam porobić ciekawe zdjęcia z lotu ptaka (przed wyprawą kupiłam drona), ale obecne przepisy nie pozwalają na tak wysoki lot. Za to w miasteczku były smaczne lody – ocenia. – Natomiast ostatnia prosta to najcieplejsze 28 km, i wreszcie naszym oczom ukazało się Morze Adriatyckie. Nasze nogi od razu jakoś szybciej kręciły pedałami. Jaka ja byłam szczęśliwa, że za chwilę wejdę do wody, aby się schłodzić. A jaka byłam zdziwiona, kiedy do tej wody weszłam, a ona okazała się cieplejsza ode mnie – śmieje się Agnieszka.
Po krótkiej przerwie dziewczyny pojechały w kierunku plaży, dojeżdżając do Grado, a tam skończył się szlak Alpe Adria. – Na szczęście tu woda była nieco chłodniejsza. Przez resztę dnia odpoczywałyśmy na plaży. Tu również pożegnałyśmy się z Anią, która ruszyła swoją drogą. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś spotkamy się na trasie – mówi Agnieszka. – Następnie z Kasią ruszyłyśmy na kolejną nocną jazdę z nadzieją na łaskawsze temperatury. Przed nami było ostatnie 140 km, a w środku nocy temperatura odczuwalna wynosiła 35°C. Podróż skończyłyśmy w Mestre. Miałyśmy tylko jeden luźny dzień na zwiedzanie Wenecji, ale to zdecydowanie za mało – dodaje. – We Włoszech niczego sobie nie żałowałyśmy, do tego stopnia, że jeszcze po powrocie do domu nie mogłam patrzeć na słodkie śniadania – mówi Aga. – No, ale przynajmniej zjadłam prawdziwą włoską pizzę. Co prawda kranu z włoskim winem nie znalazłam, ale może kiedyś się uda – dopowiada.
– Do domu wróciłyśmy całe, po drodze oprócz bolących tyłków nic nam nie dolegało. Rowery dały radę, nie pękły od ciężaru naszego ekwipunku, a wszystkie dętki i opony również były całe. Podsumowując mogę powiedzieć, że była to super przygoda. Gdybym miała powtórzyć taką trasę, to Czechy ominęłabym, przejeżdżając przez ten kraj pociągiem. Najbardziej niepotrzebną rzeczą, jaką wzięłam na wyprawę, była tarka, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że gdybym miała jechać jeszcze raz, to też bym ją wzięła. Cała wyprawa kosztowała mnie ok. 17 tys. zł, w tym ok. 5,5 tys. złotych wydałam na noclegi, jedzenie, bilet powrotny i pamiątki. Reszta to cena roweru, wyposażenia, ubrań, namiotu, ubezpieczenia, i drona – podsumowuje Agnieszka.
Swoją rowerową przygodę dziewczęta na żywo opisywały na Facebooku. – Chciałabym podziękować wszystkim, którzy nam kibicowali. Nie było nic lepszego, niż poczytać wasze komentarze na koniec dnia. Zdecydowanie byliście dla mnie największą motywacją. Natomiast tym, którzy we mnie nie wierzyli, chciałam powiedzieć, że planuję już kolejną wyprawę. No, ale co jak co, największe podziękowania muszę skierować do Kasi. Gdyby nie ona, to pewnie siedziałabym w domu. Najlepsza towarzyszka, niesamowicie cierpliwa. W dodatku dobrze gotuje. Kaśka dzięki, że ze mną wytrzymałaś – kończy Agnieszka.
Agnieszka planuje w przyszłym roku podróż rowerem do Francji, zaś co do planów Kasi – nie mamy jeszcze informacji. Mamy za to nadzieję, że wrażeniami z przyszłorocznej wyprawy Agnieszka również podzieli się z Czytelnikami CWA.
(krzan)
Fot. (nadesłane, Agnieszka Zielińska)
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie