
W jednej z przeczytanych książek, której w gronie bohaterów jest lekarz, pada jego stwierdzenie, że gdy pacjent podaje zawód nauczyciel, to dla niego nie jest to profesja, a już rozpoznanie...
I jest w tym wiele racji. Rozpoznanie nauczycieli sprowadza się do ustalenia pewnych dysfunkcji życiowych, które sprowadzają się do prawie nielogicznego wykonywania odpowiedzialnych obowiązków służbowych za nijaką płacę i ciągłą krytykę wszystkich stron zaangażowanych w system oświaty. W takim zestawie plusów i minusów zawodu nauczycielskiego można by wnioskować, że pedagodzy powinni się przebranżowić i żyć w miarę normalnie, jak inni.
Jednak jest i druga strona medalu, o której rzadko się mówi. To satysfakcja chociażby ze spotkania z byłem uczniem po ponad trzydziestu latach. Nauczycielka, już emerytowana, spotkała byłego ucznia w supermarkecie. Jak zwykle w takich sytuacjach bywa, pada pytanie: czy pani mnie pamięta?
Wielokrotnie prosiła, w podobnych przypadkach, o podanie nazwiska i bardzo żałowała później swojej reakcji. Rozczarowanie w oczach rozmówcy i przykrość jaką mu sprawiła (każdy we własnym mniemaniu jest wyjątkowy i nie może ulec zapomnieniu) nauczyły ją, by kontynuować rozmowę, z której być może wyniknie z kim ma do czynienia (14-latek zapisany w pamięci wygląda zupełnie inaczej niż rozmówca w wieku ok. 40 lat). I tak było w tej sytuacji, którą szczegółowo opisuje nasza Czytelniczka.
– Rozmowa rozpoczęła się od prozaicznego tematu dojrzałości i smaku truskawek kupionych przez jednego z klientów w kolejce do kasy. Młody człowiek, były uczeń, wyraził opinię, że niewiele są teraz warte, bo on je wozi z Półwyspu Pirenejskiego i wie jak szybko za sprawą ulepszaczy nawozowych są odpowiednie do transportu i sprzedaży. Chwilę później, pomimo maseczek, rozpoznał mnie i padło sakramentalne pytanie: czy pani mnie pamięta? – wspomina kobieta.
Chwilę później ten młody jeszcze człowiek przypomniał wydarzenie sprzed ponad 30 lat, gdy wraz z kumplem przez przypadek zniszczyli wieszak w szkole, a konsekwencją jasno artykułowaną przez dyrekcję miało być niewydanie świadectwa ukończenia ósmej klasy.
– Skutki głupiego wybryku stały się poważne nie tylko w ramach konsekwencji szkolnych, ale za chwilę i w domu. A warto przypomnieć, że były to lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku i rodzice niekoniecznie stawali po stronie swoich dzieci. Takie czasy, takie normy. Widząc rozpacz w ich oczach – dwóch nieszczęsnych, prawie absolwentów szkoły, przypomniałam sobie, że mam na strychu podobny do szkolnego wieszak, który może zastąpić ten zniszczony i uzupełnić mienie szkolne. Dla mnie było to tylko pomocowe sytuacyjne działanie, które z czasem uległo zapomnieniu. Natomiast dla tego młodego i dojrzałego dzisiaj człowieka był to moment przełomowy w jego życiu – kontynuuje emerytowana nauczycielka z Wąbrzeźna.
Jak stwierdził były uczeń, ta chwila i pomoc w kryzysowej sytuacji miały wpływ na jego życie. Uwierzył w ludzi i to dało mu energię do dalszego działania. Jak usłyszała połowa klientów w kolejce do kasy, powiedział:
– Pani mnie i kolegę uratowała. Wychowawca i inni nie zareagowali, a pani nawet mnie osobiście nie uczyła, a pomogła. Zdaję sobie sprawę, że relacja byłego ucznia była ubarwiona i zapewne przesadzona, ale i tak tego długo tego nie zapomnę – kończy emerytka.
W tym momencie trzeba pozostawić byłego ucznia swojemu losowi, tym bardziej, że całkiem dobrze radzi sobie w życiu. Odnieśmy się do nauczycielki, która wskutek tej sytuacji uwierzyła po raz kolejny, że warto się starać w każdej typowej, a także nieprzewidywalnej sytuacji, bo być może nawet po 30 latach poczuje taką satysfakcję, o której inni mogą tylko pomarzyć. W tym dniu, jak sama to określiła, wracała do domu uskrzydlona i nawet zakupy zrobione w sklepie straciły swoją wagę.
B. Walas, fot. ilustracyjne
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie