
Nasza stała Czytelniczka (imię i nazwisko do wiadomości redakcji) dzieli się swoimi kulturalnymi reminiscencjami
– Niedawno byłam na spektaklu w Wąbrzeskim Domu Kultury pt. „Sposób na Blondynkę” i miałam ogromne obawy czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. Na szczęście nie wydarzyło się nic nieprzewidzianego, a w obsadzie byli moi ulubieni aktorzy: Milowicz i Rozenek. Bilet też wart był kwoty, którą wcześniej uiściłam – mówi kobieta i relacjonuje dalej: – Dlaczego spodziewałam się mało miłych niespodzianek? Wynika to z moich doświadczeń podczas minionego lata.
– Przeczytałam, jak zawsze, wszystkie artykuły w tygodniku CWA. Z reguły czytam każde wydanie od deski do deski. Do kilku artykułów opisujących sezon letni na Podzamczu chciałabym się odnieść z własnego punktu widzenia. I wcale nie chodzi o to, że mam jakieś zastrzeżenia, wręcz przeciwnie, jednak mój udział w różnych zdarzeniach miał bardziej minorowy wydźwięk. Ale po kolei, chociaż w odwrotnym porządku chronologicznym. Podobnie jak ja, wiele osób szykowało się do udziału w koncercie zespołu Red Queen i solidarnie ze mną, zdeklarowaną fanką Freddiego Mercury'ego, zapowiadali, że jeśli wykonania znanych hitów nie będą zadowalające, to damy upust swojemu niezadowoleniu publicznie. Jestem fanką zespołu Queen, a Freddie Mercury, jak też wszyscy inni: Brian May, Roger Taylor i John Deacon są moimi idolami. Różnorodność brzmienia tego właśnie zespołu sprawia, że trudno jest przypisać go do konkretnego stylu. Mnie to nie obchodzi jaki styl reprezentowali i co na ten temat mówią muzyczni znawcy – chciałam posłuchać na żywo utworów ich autorstwa, które przeszły do klasyki muzyki z lat drugiej połowy XX wieku. Oczekiwałam poprawnych wykonań największych hitów, bo drugi człon nazwy zespołu bardzo zobowiązuje. To, że Red Queen to nie covery mojego ulubionego zespołu, dowiedziałam się już w trakcie koncertu. Muszę przyznać, że wszystko było w porządku. Ludzie świetnie się bawili, a nawet sporo osób tańczyło przed sceną. Nie ma się czego czepiać, chociaż moje nastawienie na ten wieczór i pogodzenie z rzeczywistością było pewnego rodzaju traumą. Zresztą jestem chyba pechowa, albo moją obecnością prowokuję niefartowne zdarzenia. W sierpniu, gdy wybrałam się na seans kina plenerowego, żeby obejrzeć komedię z Penelope Cruz i Antonio Banderasem to organizatorzy imprezy mieli kłopoty z dźwiękiem. Poczekałam pół godziny, a że niewiele się w tym względzie zmieniło, to poszłam do domu. Zapewne, po opuszczeniu miejsca projekcji przeze mnie, wszystko wróciło do normy, ku zadowoleniu innych kinomanów. Nie muszę podkreślać, że data miała w składzie „13”. Oczywiście wybrałam się też na koncert, który się nie odbył z powodu ulewnego deszczu, chociaż bywałam na Podzamczu nie tak często jak inni – podkreśla kobieta i wnioskuje: – „Moja osoba nie wiadomo dlaczego ma chyba paskudny wpływ na to, co dzieje się wokół mnie. Może powinnam siedzieć w domu i nie zarażać niefartem innych?”
Nie podzielamy pesymizmu naszej rozmówczyni i proponujemy udział we wszystkich imprezach w następnym sezonie. Zapewne zwykły przypadek sprawił, że imprezy, na które się wybrała, miały zakłócenia.
B. Walas
Fot. nadesłane
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie